Maryśka, kiedy szesnaście lat miała,
Wyrosła wiotka, jak ta brzózka biała,
Nie było nad nią w okolicy dziewki.
Jak muchy w słodycz albo do polewki,
Tak lgnęli do niej wszyściutkie chłopaki,
Śpiewali o niej piosnki, krakowiaki,
I nieraz o nią za łby się wodzili,
Tak to jej bardzo wszyscy radzi byli.
Zawsze na wybiór kawalerów miała,
Dumna też była i zarozumiała.
Janek się tylko nie starał o względy,
Znając jej dumę, omijał ją wszędy.
Aż raz niechcący rzekł jej grzeczne słówko.
Marysia na to przekręciła główką,
Z wyrazem wzgardy i w oczach i w ustach,
Rzekła mu z dumą: »Daj mi spokój święty!«
A Janek wstydem spłonął jakby chusta,
I odszedł od niej, tą wzgardą dotknięty,
A kawalerzy co przy dziewce stali,
Głośnym się śmiechem z Janka odezwali.
Lecz gdy Marysi latek przybywało,
Jakoś chłopaków przy niej ubywało,