Niech się z tobą ostatni jeszcze raz popieszczę —
Ucałuj mię raz jeszcze — raz jeszcze — raz jeszcze —
(Malczewski chwilę stoi na brzegu i patrzy na odpływającą
gondolę)
Czy serce me wytrzyma? Czy z bólu nie pęknie?
Tak mi było słonecznie — tak mi było pięknie.
A dzisiaj wszystko pierzchło. Jestem sam — samotny —
Zniknęła jak sen złoty — jak sen bezpowrotny.
Jest trosków, kolców, bólów niemało w tem życiu
I więcej, niż na jawie, płynie łez w ukryciu...
Gdy sroższej od najsroższych wpatrując się męce,
Sama nawet odwaga załamuje ręce;
Gdy każda chwila szczęścia w gorzki żal się zmienia,
Większe to niźli ziemskie — piekielne cierpienia.
Cóż dla mnie? Jedno jasne wspomnienie promienne —
Rzucone beznadziejnie w pomroki bezdenne:
A kiedy się rozśmieję — to jak za pokutę,
A kiedy będę śpiewał — to na smutną nutę.
Bo w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość,
A w mej zdziczałej duszy wypleniona radość.
Jestem z tych, co są jadem rozpaczy zatruci!
Wróci spokojność, wróci... Ach, nigdy nie wróci.
Czy rzucić się w tę pustą wrzawę karnawału?
Czy na błękitach szukać snów i ideału?