Czekam cięgiem a czekam. Dziesiąta niedziela
Idzie bezmała, odkąd mi ta porcynela,
Co tam śpi — do wyprania dała swoje brudy.
O Boże miłosierny, a dy patrzcie ludy,
Czy to słychane? Niech mi zapłaci co winna.
Ach, ja wdowa nieszczęsna, ja — matka dziecinna,
Co ja cierpię! Czy z głodu mam zginąć? Pędraki
Mam utopić we Wiśle? lub je na żebraki
Wychować. Może sama na ulicę wyńdę
Pod latarnię — i stanę tam za lafiryndę
I chłopów będę wołać? Czy to ja ladaco?
A czy to ja nie żyję honorową pracą?
Moje państwo, ja jezdem uczciwa kobieta.
Ale, jak mi kto winien, to ja krzyczę: reta!
Ja ocwanić się nie dam, ani schwytać w sidło!
A za farbkę, za sodę, za krochmal, za mydło?
Czy to mi darmo dali na wasz opierunek?
Niedługo wam zapłacę ten cały rachunek.
Niechta, poczekam jeszcze. (Wychodzi)
Malczewski. Zofja. Potem różni wierzyciele
(razem wchodzą)
Jakie straszne larwy!
Gdzieżeście wy, promienne młodych marzeń barwy?
Krzemieniec — Napoleon — gdzie Italji nieba?