Usiadłby zamyślony z hebrajską rodziną:
I w spólnictwie niedoli czując trwogę świętą, 255
Poznał tęż samą rękę, wieczną, niepojętą,
Co swe łaski i kary zsyła lub odwleka;
Też zame zawsze troski wygnańca, człowieka,
Któremu nawet w szczęściu jeszcze czegoś trzeba,
I tylko w tenczas błogo, gdy westchnie do nieba! 260
„Ojcze! ja nazbyt długo, w miłych myśli kole,
„Obłąkałam się dzisiaj, a na twojem czole
„Ciemne następstwo zgryzot zawsze się przebija;
„A kiedy radość mignie, to zaraz i mija,
„Jak promyk co z obłoków na wyniosłe góry 265
„Błyśnie, i znów go skryją wiatrem gnane chmury.
„Oh! czemuż już nie spocznie twoja głowa siwa?
„Tu, na łonie; nie bój się, teraz żal nie spływa,
„Jak wtedy coś w mych rękach usnął zmordowany
„I wstał, schylonej córki łzami zapłakany! 270
„Sroga nieszczęść igraszka, i tak zżółkły parość
„Popsutym karmił sokiem swego dębu starość;
„I tak zaparte czucia długiem uciśnieniem,
„Rwąc tamę mej rozwagi, lały się strumieniem.
„Ah! jakżeto boleśnie nazad się obrócić, 275
„Widzieć rozpacz grożącą, i niemódz się wrócić!