czwartej rano gotowaliśmy się w dalszą drogę. Ciężkomierz, który wieczorem pokazywał 22 cale i dwie linie, rano spadł nieco; ciepłomierz stał na 4 st. (R.) pod zero; dla bespieczeństwa powiązaliśmy się jedni do drugich powrozami, i poszliśmy dalej. Szliśmy naprzód brzegiem jeziora, które było znikło, widzieliśmy bowiem tylko nagie kamienie, które składały jego łożysko, i przebywszy rozpadliny będące na drodze do góry Col-du-Géant, weszliśmy na płaszczyznę utworzoną ze śniegu. Tam naradzaliśmy się którą drogą pójść nam należało; były przed nami trzy lodowate sterty, które nas na stertę południową wyprowadzić mogły. Sterta po prawej stronie będąca, zdawała się bardzo urwista i rozpadlin pełna, udaliśmy się więc na drugą, której pochyłość podnosiła się dosyć powoli, a umysł mój wyobrażeniami pięknych dolin, któreśmy znaleść mieli, był całkiem zajęty. Lecz same tylko natrafiliśmy przepaści. Znużeni wielkim trudem, i przebywszy dość znaczne niebespieczeństwa, ujrzeliśmy nakoniec południową stertę, i o godzinie czwartej po południu weszliśmy na jej wierzchołek. Góra ta ze strony Szamuni przedstawia dwie skały, przedzielone bryłą ziemi, okrytą śniegiem. Weszliśmy na
Strona:PL Antoni Malczewski, jego żywot i pisma.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.