że się wilk urżnął jak bela — zaczął podrygiwać, pośpiewywać swoim słowiczym głosem, (bo powiadają „słowik, co kobyły dusi”) i nuże termedye[1] wyrabiać, wreszcie go zamroczyło i legł spać pod jałowcem.
Skowronek mówi:
— Najadłeś się, napiłeś się, to teraz chodź na tego kreta.
A wilk na to:
— Wynoś się stąd pędraku, bo ci te gnaty poprzetrącam, (jakie to gnaty we skowronku!).
Tak skowronek widząc, że z wilkiem sobie nie poradzi, podniósł się znowu w niebo wysoko — i zobaczył psa, co sobie leżał przed gankiem leśniczówki.
A możeby ten co pomógł?… — Opuścił się przy psie, który zaraz grzecznie usiadł na zadzie i zaczął ogonem wachlować.
— Cóż to pan dobrodziej sobie życzy? spytał.
Więc skowronek opowiada mu całą historyę — z tym kretem i wilkiem.
Pies aż skomlał z niecierpliwości cieniutko, że ledwo wytrzymał.
Jak skowronek skończył — zaczął pies poszczekiwać w sposób szczególny, grubo. — Leśniczy akurat wybierał się na obchód i zaraz się domyślił, że pies grubego zwierza markuje. — Wyszedł na ganek i powiada:
— No! Zagraj pokaż!
Pies kopnął się z miejsca, aż się zakurzyło — ale leśniczy krzyknął:
— Letko! za nogą!
- ↑ Termedia — awantura, kłopot