Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Więc pies dygocząc, jakby miał febrę, poszedł na parę kroków przed leśniczym — jak zwietrzył wilka, najerzył się, ogon wyprężył i stanął jak mur.


Leśniczy dopatrzył wilka pod jałowcem. Kropnął loftkami na komorę a wilk się wyciągnął parę razy i już po nim.
Pies, jak zobaczył, że wilk już kaput — poleciał pędem w pole, tam gdzie było skowronkowe gniazdo, obwąchał dobrze, zaczął kopać przedniemi nogami, a zadniemi odgartywać i dokopał się do kreta, udusił — porzucił — i poszedł sobie truchta do domu.
Nawet nie czekał, żeby tam skowronek dziękował.
No i skowronięta tym sposobem ocalały i wyrosły i dzwoniły wesoło pod obłokami, swoje śpiewanie nad polem.