Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

— Jus cie pusce, bo mi cie zol, ale pocóześ takie kiepskie buty wzion na dróge?... przecieześ sewc!
— A bo to św. Pieter nie wiedzom, ze sewc zawdy w kiepskich butach, abo i bez butow chodzi? —
— To tam u wos kiepskie je urzondzynie! — pado, mówi św. Pieter. Otwar wrota i pado do sewcykowy dusycki:
— Właź, siądz se tu za drzwiamy i siedź cicho. Mos tam niebieskie smaty, to sie przyoblec: przecie takiego oberwańca tu trzymoł nie bede! —
A tam za temi drzwiamy beły takie oblecenia niebieskie, takie biołe, co jesce bielse niz łabędziowe pierze. Tak ta sewcykowa dusa przeoblekła się, i tak ji beło dobrze, co jesce lepsi, jak kiej sie na świat narodziła.
Tak patrzy po tem niebie a tam takie cudności, a wsyćko sie tak miniło, jak ta tęca, tak cosik pachniało, ze lepsi jak na polu na wiosne. Tak sewcykowa dusa se tak myśli:
— Bedzie mi tu dobrze, zeby me ino ostawili! —
No i patrzy na obykoło, a tam stojom takie stołki rózne, i beła straśna moc tych stołków. Ale nolepsi spodoboł się ty sewcykowy dusycce jeden stołek taki wielgi, cały wyrobiony ze złota, śrybła i nabijany takemy świcuncemy kamieniamy kiej śkło, a przy tem wielgiem stołku stał taki mały stołecek.
Okropnie ty dusycce sie zachciało na tem stołku siadać, ale sie świetego Pietra bała. Ale za jakiś czas jus i strachu przepomniała na ten stołecek patrzący, no i siadła na tem stołku.