Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Dopiero jak wszyćkie dziady sie zeszły wzion ten król te swoje córke za róncke z ty pierzyny i pado:
— Choć — pado — wybier se dziada. — Óna się bała ojca, tak posła, ale z pirzamy we łbie i cało umamlano ciastkamy.
Tak chodzili miedzy temy dziadamy, a te dziady sie przechwolały, co jeden to lepi, zeby go wziena za męza.
I harmider beł okropny.
Tak jak prześli, tak ón ten król pyta się córki:

— No gadaj! pado — który ci sie nalepsi podobał?
— Kiej mi sie zoden, nie podoboł — pada ta córka.
— Abo dziod, abo — pada król — do lochu pódzies na rok i sześć niedziel o chlebie i wodzie! —
Óna się zlękła i pado:
— Jus bede wybirać. —
Wybrała se takiego maluśkiego chudziutkiego, kościanego dziadka, co ino zipoł jak kurce, bo se tak myślała, że prędko pare puści i bedzie wdowom.
Dopiro ten król, kozoł tych dziadów wszyćkich wygonić i dać jeno po grosu. A tyla tego beło, ze musieli pięć ćwierci dukatów na grose u zydów zmieniać.
Dopiro, jak te dziady odesły, tak z tym maluśkim zrobili wesele. Umyli go wiechciem lokaje, wycesali, perskim proskiem posypali, dali mu taki ślafrok