jak dziedzicowi. Na tem weselu nie beło gościów, bo się ten król wstydził, że córke za dziada wydaje.
Tak po tem weselu, posła ta krolewna ze swoim kościanym dziadkiem na swoje pokoje i chciała se na pierzynie leśnąć, a ten dziadek powiado:
— Uciek — powiado — bo ja se legne! —
Lóg na ty pierzynie i pado:
— Przynieś mi jedzynio, bom sie, pado, na weselu nie najod. —
Óna nosieła mu jedzynie od rana do wiecora, mało co jadła, a spała na skrzynce.
Dziod sie tak spos, jak wieprzek na gody i cięgiem lezoł na pierzynie i mamrotał:
— Dobrze się z królewnom dziadoju ozynić, dobrze! —
Óna jus nie wiedziała co z tym dziadem robić i załowała, ze se młodego kawalira za męza nie wziena.
Jednego razu zabili u tego króla siedmiu wołów na kolacyjom, tak óna idzie do kuchni po jedzynie lo tego dziada i zobocyła ze stojom w saflach, z tych siedmiu wołów flaki. Tak wziena te flaki i niesie dziadojui tak se myśli: — Jak te flaki zezres, zebyś pęk! —
Dobre beły te flaki. Dziod jak se cypił tych saflików, tak trzy safle zjod, a cworty napocoł. A tu jak