Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/34

Ta strona została przepisana.

gazda. Stoi tak i patrzy, jak sie trawa piknie kładzie pod kosom, a tu zacynajom kosiorze wrzezcyć: „Zabij, zabij”! — i goniom cosik po trowie z kosami, a to był wąz z młodemi. Tak ón pedo, mówi: „Dajcie pokoj niech se idzie — tak óni dali pokoj temu węzowi z temi młodemi — no i nic. —

Ale zaś pote — idzie se gazda pyrtkom dołu, bo juz beło południe, a tu na perci lezy wąz; stanon i patrzy, a wąz do niego gwarzy:
— Zratowałeś mnie i moje dzieciska od śmierci — teroz godoj co fces, to ci się stanie. Lebo pieniedzy fces, lebo długiego zycia — to juz tak bedzie.
Gazda se myśli i pado tak:
— Pieniedzy mom dość, to mi starcy, zycie długie nie dobre, a pote Pon Bóg Nowyzsy juz to nalepi wie, co komu trza nic mi potem.
— Moze kces rozumieć co dźwirzęta gwarzom? pyto wąz. —
— Toby mi się podobało! —
— No to juz tak bedzie, ino zodny babie o tem nie mów bo umrzes! —
I wąz kasi przepod,
Tak ten gazda idzie dalej i przysed pode swój ogród, a w tem ogrodzie wróble na wiśniach.
Jak go uźrały, tak opropny harmider zrobiły: — Cir, cir! dobry gazda, cir, cir, ciok, ciok! lećwa na somsiadowe wiśnie, nie trza mu psuć, frrr… Hurra! —