i poleciały do somsiada, A on sie zradował, co jus rozumie, i ze go to wróble znajom.
Ano idzie dalej, jaz przy wrotach lezy jego pies Krucek; jak uźroł gazdę, podniósł się, idzie ku niemu, ogónem juz tak wywijo:
— Ham, ham! idzie mój kochany gazda, ham, ham! straśnie go lubie, ham, ham! okropnie go lubie. —
Tak ten gazda, znowu się zradował, ze tyz rozumie, i ze ten pies tak go straśnie lubi i pogładził psa po grzybiecie. A ta jego młoda baba patrzała przez okno, jak stary sed i myśli se: — cego ten stary dziod taki rod, ze sie cięgiem śmieje? — cosik w tem musi być! I tak na niego patrzy, tako ciekawo, co jaze jej z ręków wsyćko leci, i het za nim chodzi i śpieguje. —
Na samo połednie przyśli rataje, co orali wołami, i gazda posed zaźryć na woły.
Jeden wół lezy i stęko:
— Buu, buu! straśniem sie narobił, syćkie gnaty mie bolom, buu! buu!
A kozioł co nie nie robił, ino podrygiwoł i brodom trząchoł, pado do tego woła:
— Bee! bee! jaki ty głupi! Jakby na mnie padło, tobym się podoł za maroda [1] i lezołbym cały dzień! bee! bee! Ano ten gazda słucho i śmieje sie i myśli se; — Zackoj hyclu, bedzies na odwiecyrz oroł! —
A ta jego baba het za nim chodzi i aze jom gorąco bierze, co to takiego ze ón sie cięgiem śmieje.
Tak po połedniu, pachołek przychodzi do gazdy i pado:
- ↑ Marod — słaby. —