Orou se chuop pod ozimninę wouami takie pole, co na niem byuo duzo kemnieni. Uwadziuu puugiem o kemnień, a tu pod kemnieniem kociou piniendzy.
Prawie już byuo pod wiecór — tak ten chuop przykryu tem kemnieniem kociou — doorou do wiecora — jakby nic — bo się bou, ze go kto wypatrzy. Dopiro we wiecór po kolacyje — pado niby do swoji (a jego baba straśnie duzo gadaua cięgiem, co i geba nie staneua), ze pódzie z wouami na dworskie pastwisko na cauom noc. — Ino pada, nie mów nikomu — tak ta baba uwierzyua.
Ón nabrou se worków, wzion wouy i poszeu w pole tam, gdzie byuy te piniendze.
Nabrou we worki, przywionzou na wouach, popas ich w rzecy troche i przyseu do dom po cichu, zeby baba nie suysaua.
Dopiro pomirzou ćwierciom te piniendze i schowou we stodole pod przycieś. Jak mirzou jeden dukat zuoty wpod pod obronckę o ćwierci, ale nie zobocyu.
Na drugi dzień ta baba na coś ćwierci potrzebowaua, tak zobacyua tego dukata za obronckom.
Tak bierze tego dukata i leci do chuopa swego i pokazuje.