i potoczyli do rzeki, topić! Ale już nad samą wodą, przypomnieli sobie, że przez ten czas baba gdzie pieniądze schowa (te 2497 rubli i 35 kop.) i wrócili się do chałupy. Ale baba nie głupia, dobrze się z pieniądzmi schowała, a kazała powiedzieć, że uciekła do lasu. Tak oni do lasu za babą.
Tymczasem ten człowiek siedzi w beczce i myśli sobie: no teraz to już kaput!
Ale słyszy, że ktoś jedzie i dużo koni prowadzi: tak zaczyna się drzyć w niebogłosy:
— Królem mnie chcą zrobić, a ja nie chcę, kto mię zastąpi, królem zostanie. Akurat jechał koński złodziej z kradzionemi końmi. Myśli sobie, co mi ta dyabli konie kraść, wolę być królem.
Przychodzi do beczki, odbija dno i powiada:
— No wyłaź — ja chcę być królem.
Ten z beczki hyc, a ten do beczki hyc, dno zabił, siadł na wóz i pognał z końmi do domu.
Te złodzieje nalatali się za babą po lesie, ale szukaj tam wiatru w polu, kiedy baba pod osłoną w stodole. Więc mówią:
— Chodźmy tę swołocz utopić.
Przyszli i machnęli tę beczkę z końskim złodziejem do rzeki. Beczka była dziurawa, to też prędko poszła na dno, a oni nie wiedzieli, że kamrata utopili.
No kamrata, bo oni też byli złodzieje. Idą do domu smutni i pomęczeni, przechodzili koło chałupy tego człowieka — patrzą a on chodzi po podwórzu i konie obrządza, a baba na ladzie sieczkę rznie.
Tak znowu na piękne pobaranieli i pytają co i jak: — przecie my cię utopili dopiero co.
Strona:PL Antoni Piotrowski - Od Bałtyku do Karpat.djvu/81
Ta strona została przepisana.