Strona:PL Antoni Sobański - Cywil w Berlinie.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

prawdą też jest, że pomyślałem o Goethem, gdy znajomy mój kelner z kawiarni na Unter den Linden, skąd przyglądałem się pochodowi, poprzedzającemu potworne auto-da-fe, zapytał mnie głosem stłumionym nie ze strachu, ale ze wstydu, czy podobną hańbą okrył się już kiedy naród cywilizowany.
Dość dygresyj. A tak trudno ich uniknąć. Niemcy całe, i każdy człowiek uczciwy i myślący przechodzi tam obecnie przesilenie jak w ciężkiej chorobie. Jest i gorączka, i majaczenie, i możliwość najróżniejszych komplikacyj, a przedewszystkiem niepewność co do końca choroby. Stary lekarz wiejski, mówiąc o jakimś beznadziejnym wypadku, wyrażał się: „a potem zapewne nastąpi to co my w języku lekarskim nazywamy — mors“. Obawa śmierci duchowej jest bezwątpienia jedną z upiornych, choć ufam, że mało prawdopodobnych, możliwości tej choroby. Znam ludzi, dla których obawa duchowego zdziczenia Niemiec i zaprzepaszczenia ich kulturalnej puścizny jest zmorą spędzającą im sen z powiek.
Zrobiło się późno. Wychodzę z hotelu, by