Strona:PL Artur Conan-Doyle - Srebrne zwierciadło.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

obrazu. Twarze groźne, brodate, gniewne wyłaniają się z tumanu. Jeden zwłaszcza z tych ludzi straszny jest, chudy, jak szkielet, o policzkach zapadłych i oczach osadzonych głęboko. On także dzierży sztylet w ręce. Naprawo od kobiety stoi mężczyzna wysoki, bardzo młody, o włosach jasnych i twarzy ponurej. Piękna pani spogląda na niego wzrokiem błagalnym. To samo czyni człowiek, czołgający się po ziemi. Młodzieniec ów zdaje się być sędzią ich losu. Człek skurczony przyczołgał się bliżej i zasłania się fałdami spódnicy. Wysoki młodzieniec nachyla się i stara odsunąć ją od niego...
Oto wszystko, co ujrzałem, zanim obraz rozpłynął się w zwierciadle.
To nie wytwór wyobraźni! Jestem tego pewien! Gdzieś, kiedyś scena ta musiała rozegrać się istotnie. Ale gdzie i kiedy?
Dnia 20 stycznia. Praca moja dobiega końca. Czuję natężenie mózgu, wysiłek nieznośny, ostrzegający mnie, że coś musi runąć. Zapracowałem się do granic ostatecznych. Ale noc dzisiejsza będzie już ostatnia. Nie powstanę z krzesła, dopóki nie skończę ostatniej księgi, nie zastawię liczb ostatnich. Muszę to zrobić i zrobię!