czego dusza zapragnie. Tu sklepy ormiańskie z tkaninami tureckiemi, haftowanemi złotem i srebrem, z dywanami perskiemi i indyjskiemi szalami; tam Szkot suknem i płótnem zamorskiem handluje; ówdzie poważny Turek z długą brodą i z cybuchem w ustach zasiadł za ladą, na której figi, daktyle, rodzenki, bakalje przeróżne stosami się piętrzą, aż ślinka idzie, a jeszcze gdzie indziej Niemiec, czy Holender zabawki ma takie, łątki, czyli lalki, koniki, pieski, piłki, że aż oczy bolą patrzeć i chciałoby się mieć to wszystko na własność.
Maciuś i Halszka przewijają się wśród ludzkiej gromady zręcznie i szybko, jak dwa piskorze; sami nie wiedzą, na co spojrzeć. I to wabi i to nęci. Wszędzie jest tyle piękności, że możnaby rok chyba cały po Rynku wędrować i jeszczeby się wszystkiego nie zobaczyło.
Aż ci tu nagle zahuczy bębenek, zaświszczy piszczałka, talerze blaszane zadźwięczą. Co to takiego? A to Cygan, czarnokudły, ciemny na gębie, uczonego niedźwiedzia na łańcuchu prowadzi. Cóż to za niedźwiedź! Boże miły! Wszystko umie, wszystko rozumie. Gada ci Cygan do niego jakimsiś łamanym językiem, z kiepska po węgiersku, a ten robi, co mu każą, ani się namyśli.
Strona:PL Artur Oppman - Legendy warszawskie.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.