Trójka malców powlokła się za gromadą, ale, gdy przechodzili koło zwalisk odwiecznego domostwa, o którem płatnerz wspominał, Waluś zatrzymał Maćka i Halszkę.
— Poczekajcie — szepnął tajemniczo — coś wam powiem, coś pokażę.
— No co? No co? — zaciekawiły się dzieci.
— Oto to, żebyśmy zeszli po tych schodach, co widzicie, do piwnic starego domu.
— Co ty gadasz, Walusiu? — zawołała Halszka; — jakże to można, choćby żartem, mówić o tem. Toćże tam straszy! Tatuś powiadali.
— Ehe! straszy, straszy... Bajki ze strachami! a ja wam mówię, że tam są skarby zaklęte. Zazierałem w piwnicę wczoraj w południe, to powiadam wam, coś tak błyszczało, gdy słonko zajrzało do wnętrza, że aż mnie oczy zabolały. Ani chybi: złoto!
Maciek się zastanowił.
— A możeby znijść na chwilę, a skarby matusi i tatuńciowi przynieść. Tożby się ucieszyli! Jak myślisz, Halszko?
— Ja nie znijdę! — rezolutnie zakrzyknęła Halszka — nie znijdę za nic na świecie!
— Och, ty mały tchórzu! — zaśmiał się Waluś — nie schodź sobie, jeśli nie chcesz! My dwaj pójdziemy, prawda, Maciusiu?
I posunął się ku schodom, widniejącym z ulicy, a Maciek, że to był chłopak odważny i śmiały, za nim.
— Kiedy tak — nawpół z płaczem zawołała Halszka — to i ja pójdę; nie opuszczę cię przecież, braciszku! Niech się dzieje wola Boska!
— I nie pożałujesz, Halszko, pełny fartuszek dukatów ci nasypię. A teraz — schodźmy do piwnic!
I poszli.
Strona:PL Artur Oppman - Legendy warszawskie.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.