zapuszczeniem ogrody, tak cudownie odtworzone przez Aleksandra Gierymskiego w jednym z najsilniej porywających jego obrazów, — na ulicy Jezuickiej szumiało życiem ruchliwem, młodzieńczem, radosnem — gimnazjum realne.
Z tego gimnazjum o godzinie dwunastej w południe wysypywał się na wielką pauzę rój roześmianych, rozbawionych, szczęśliwych i figlujących uczniaków w zielonych ze złotemi guzikami mundurkach i rozbiegał się na placyku Kanonji lub wpadał na moment do jednego z ogrodów, właśnie w dawnym Staszicowskim pałacu Towarzystwa Przyjaciół Nauk, gdzie mieściła się podówczas znana i ulubiona przez młodzież gimnazjalną mleczarnia.
Jakiż gwałt, jakiż krzyk, jakiż śmiech rozbrzmiewał w ogródku z prześlicznym widokiem na Wisłę i zawiślańskie — aż po Grochów — pola! Jakiż niepowrotny już nigdy wdzięk rozpromieniał nawpół dziecięce twarzyczki! Starsi cichutko rozprawiali o sztuce i polityce — spiskowali; byli to czytelnicy „Prawdy“, wielbiciele Świętochowskiego i Marjana Bohusza; młodsi pędem wypijali mleko i połykali kajzerki, aby zdążyć jeszcze na Piwną do „gołębiarskiego“ sklepiku, aby napatrzyć się na niesłychanych „fajfrów“ i na tkliwie gruchające turkawki.
A tam — od zmiennych Wisły fal,
Co wciąż się w barwie przeinacza,