Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

Leci, jak mewa w morską dal,
Pełna tęsknoty pieśń flisacza.

I młoda dusza rwie się, rwie,
Jak ta piosenka, smutkiem chora, —
A tutaj trzeba wracać się —
Do moskiewskiego — „profesora!“.


W domkach na Kanonji tradycyjnie straszyło. Kto straszył i co straszyło — nie wiadomo. Dość, że po dwunastej w nocy żadna służąca za skarby świata nie wyszłaby do piwnicy, na podwórko lub do sieni, o ile, oczywiście, nie oczekiwał na nią — kochanek.
„Bo to we dwoje, proszę łaski pani, zawsze raźniej.“
Ja jestem tego samego zdania, więc nie dziwiłem się nigdy obawom pokojówek.
Najśliczniejsze i najmilsze były na Kanonji — facjatki. Tam, ach, tam w wiosenne, w letnie, w jesienne wieczory siedzieć w okienku i marzyć — nie samotnie — cóż za raj na ziemi!
Na niebie gwiazdy — i dwie gwiazdy źrenic, wpatrzone w twe oczy; za oknem melodja fal wiślanych — a obok ciebie srebrzysty głosik, który szepce: kocham; z ogrodów zapach róż i jaśminów, a tuż przy tobie urocza woń ustek najdroższych i ukochanych warkoczy.

Piszę i marzę w wieczór ten —
Zagląda w okno blask miesiąca —