niach, kłaniali się z wdziękiem zapchanym widzami oknom, a podczas gdy korpulentna mama grała na trąbie, papa z potomstwem wyczyniał najróżniejsze łamańce.
Następnie za trąbę imał się tata, a mama — siłaczka — podrzucała kule — drewniane, dźwigała ciężary — gipsowe i wyginała się jak wąż, budząc nie tyle podziw, ile śmiech i półgłośne a złośliwe uwagi, zwłaszcza płci męskiej.
Opuszczali podwórko syci chwały i trojaków.
Pospolitą, lecz zawsze mile na podwórku witaną osobą była czeska harfiarka.
Miała ona na sobie sukienkę zieloną lub żółtą, na głowie chusteczkę ponsową, na nogach męskie buty, a na plecach — arfę.
Bogaty był repertuar harfiarki. Zawierał on ballady i romanse, sielanki i erotyczne pieśni, lecz jedną z najchętniej słuchanych była owa wdzięczna i wykwintna piosneczka, którą potem z upodobaniem i ze szczególnym naciskiem powtarzała zawiedziona w marzeniach płeć piękna ze wszystkich garderób i kuchni.
„Zaprosił mnie szewczyk
Na kufelek piwa.
Sięga do kieszeni:
Ani grosza niema.
Ja się zawstydziła,
Piwo zapłaciła,