Pantofelek zdjęła,
Po pysku wybiła...“
Nie dosyć na tem.
A magik, co to łykał szpady, pożerał węgle żarzące i bywał w Hiszpanji, „gdzie wielkie deszcze padali“; a muzyka włoska, grająca na czemś podobnem do pianina, które toczyło się na kółkach; a poliszynel, urządzający z za parawanu niesłychane a tragiczne historje, kończące się zbiorową śmiercią wszystkich biorących udział w sztuce; a wreszcie sznur żebraków, śpiewających tenorem lub basem, deklamujących, jak Hamlet z prowincji, tańczących, jak derwisze Wschodu i — w danym razie — wymyślających, jak najrzetelniejszy nadwiślański andrus.
A gdy z nieba spadły mroki duże
I nad dachy wyszedł księżyc złoty,
Na swą własność objęły podwórze
Psy zgłodniałe i kochliwe koty.
Przerywają ciszę wieczorową
Miauki kocich serenad miłości, —
A dziad z łysą jak kolano głową
Patrzy z okna — i kotom zazdrości.