ni. Z komnat ratuszowych wychodzą w zadumaniu szlachetni rajcy, dostojni ławnicy, poważni mistrze cechowi, raz wraz odrywa się ktoś z gromady kupców czy honoracjorów miejskich, by w pojedynkę, albo częściej samotrzeć lub samoczwart, wkroczyć do słynnej na całą Warszawę, ba! na Rzeczpospolitą całą, fukierowskiej winiarni.
Rzędy beczek i antałów
Stoją w loszku długie lata,
Do zamorskich tych specjałów
Wnet ci serce zakołata.
Czy masz w żyłach krew szlachecką,
Czyliś miejska gwiazda szczera,
Zawżdy modą staroświecką
Ciągniesz waści do Fukiera.
A gdy się już zebrała i zasiadła przy stolikach na zydlach gdańskiej roboty, na ławach skórą kordubańską krytych, najprzedniejsza brać stolicy; gdy gęsto kielichy krążą, a z dzbanów farfurowych i miedzianych leje się ciurkiem płyn szacowny; — toż dyskurs trefny, toż de publicis rozmowa, toż spłókiwanie frasunków i trosk codziennych, a skuteczne, bo trunek fukierowski lepszy lek i balsam, niżeli murnja w proszku, ząb nosorożca, a nawet mandragory korzeń, rzecz najrzadsza in universo.
Minęły lata. Zniknął z powierzchni rynku ratusz staromiejski, kontuszów i żupanów, ferezyj i koł-