Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

je do stanika zaróżowionej, jak jutrzenka, panienki.
Szczęśliwi są, i chłopiec, i dziewczyna, i kwiaty, choć te ostatnie uwiędną niebawem i rozkruszą się w pył bezwonny, tak jak powiędną i rozwieją się kiedyś najpiękniejsze, wiecznotrwałe, zda się, sny młodociane.

Jakiż wieje czar z tej woni
Dla młodzieńca, dla dziewczyny!
W sercach, w duszach, w myślach dzwoni:
„To są nasze zaręczyny“.

Ten kwiatuszek, taki miły,
Szczęściem z naszych serc wystrzeli, —
Ach, i niema takiej siły,
Która w życiu nas rozdzieli.


Chyba się jednak to jedno nie zmieniło oddawna, że, jak niegdyś, tak i dziś zakochani błądzą ręka w rękę po ustronnych i tajemniczych zakątkach ogrodów i, korzystając z ich zacisza, szepcą te tkliwe słówka, które zawsze są niedomówione i zawsze ich mało, i zawsze niedosyć wyraziście i niedosyć mocno malują to, co się czuje, co się wypowiedzieć pragnie.
A potem, po pierwszych fiołkach, zakwitną inne kwiaty: płomienne róże, z ostrym zapachem goździki, przepyszne w barwach tulipany; ale to już nie będą te słodkie wzruszenia, które nawskroś