Z mrocznej sieni wybiegły roześmiane, hałaśliwe dzieciaki. Wrzawą niepowściągliwą wypełniły uliczkę; tryska z nich radość życia, zamkniętego tak długo w wilgotnych murach, przytłoczonych zimą, ponurych, jak cela więzienna. Pod ścianą stoi wpółślepy dziad; bielmem zaszłe oczy podniósł do słońca i grzeje się i cieszy, że ma ciepło, że żyje — i że szynczek jest tuż naprzeciwko.
A górą i dołem, nad dachami kamienic odwiecznych, wśród odrapanych murów, po podwórkach zapuszczonych, maleńkich, leci coś, śpiewa, krzyczy, bije w okienka, uderza w serca ludzi, oszałamia głowy:
Świat jest cudny, czarodziejski.
Kędy spojrzeć: pieśń i kwiecie!
O, zaułku staromiejski,
I tyś piękny w pięknym świecie.
Zły się smutek w grób położył,
Pierzchła troska bezlitosna. —
Któż to zrobił? któż to stworzył?
Wiosna! Wiosna! Wiosna! Wiosna!