by jakaś rzeka niebieska wytłoczyła dno i lunęła z impetem, niepowstrzymana i rozhukana, jak rozkiełznany żywioł.
Rynsztoki wystąpiły z brzegów i połączyły się z falą płynącą po jezdni; z rynien głucho dudni spadająca na asfalt woda; nawpół oślepłe konie dorożkarskie ciągną zamknięte budy, leniwie chlapiąc kopytami, a tu i ówdzie, w dalekościach ulic, biegną cwałem zapóźnione postaci tych, co nie zdążyli schować się lub miejsca na ukrycie nie znaleźli.
Ot, przeleciała smukła i zgrabna panienka, której od spotkania się z ukochanym nic powstrzymać nie zdoła; uniosła i tak już krótkiej sukienki i pozwala podziwiać zgrabne, sprężyste nóżki, któremi przebiera, jak sarenka. Ot, jejmość leciwa, zasobna w ciało, jako ów Marchołt gruby a sprośny, zawinęła jak fartuch spódnicę na głowę i czerwienieje flanelową halką i czerwieńszem od halki obliczem; ot, śliczna aktorka, biegnąca na próbę, na którą spóźnić się nie można, nie dba o trzewiczki lakierowane, ani o kostjum prosto od krawcowej, lecz troska się jedynie o podmalowaną buzię, aby jej nie dotknęły strumienie deszczu i nie zmyły pudru i różu.
Pod osłoną parasola
Pan o świecie nie wié,
Ni mu w głowie ruszyć z pola:
On jest jak na rewji.
Nad cylindrem deszcz szeleści,
U nóg z wody zator, —