Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/089

Ta strona została uwierzytelniona.

Nieznajomy. Niewiadomo skąd
Jak duch idzie i jak duch odchodzi,
Chwilkę miga jego złoty lont,
A gdzie stąpnie, tam się światłość rodzi.

Jakąś dziwną niesie z sobą moc,
Zawsze obcy i zawsze daleki, —
A sam wsiąka w najczarniejszą noc —
I tak, jakby odpływał na wieki.


A miasto marzy. Gdzieś na przedmieściach, przed bramami ordynarnych, koszarowych domów, przystanęli w milczeniu robotnicy i robotnice, służące i stróże. Kobiety, suche i zwiędłe przedwcześnie, dziewczęta z uróżowanemi ustami i podczernionemi oczyma, starcy zgarbieni i bezsilni poddają się czarowi tego duszę uskrzydlającego mgnienia i patrzą w przestrzeń, cisi i zdostojniali, zapomniawszy klątw i krzywd i nieszczęścia.
Woddali gra katarynka.
A w śródmieściu, na ulicach, gdzie plącze się i zwija i kłębi mrowisko ludzkie, moment ów zahamował pęd rozhukanego życia. Oderwała się od tłumu jedna, druga postać, stanęła pod murem, zapomnieć chce o wszystkiem, co ją otacza, zapomnieć o sobie samej. I w duszę umęczoną, zabitą, skalaną — puka Bóg.
Zapalają latarnie...

W takiej chwili, gdybyś tylko mógł,
Tobyś piersi naoścież otworzył,