PANNA Z MAGAZYNU.
Oczy płomienne albo marzące,
W jakiemś skupieniu niemem.
Najmilsze z pragnień: serce płonące,
Kwiaty i ciastka z kremem.
Figlarne loczki nad zgrabnem czółkiem,
Przy piersiach więź jaśminu.
Czyś ty djabełkiem, czyś ty aniołkiem,
Panienko z magazynu?
Skoro świt, zrywa się z posłania i pierwsza dzienna sprawa — spojrzenie w lusterko.
Gdzieś tam na krańcach miasta, gdzie wlecze szare życie najuboższa ludność stolicy, w biednej stancyjce, pomiędzy matką, mruczącą i niezadowoloną od rana, i ojcem, tępym wzrokiem patrzącym w nowy dzień roboczy, zwija się, jak wiewiórka, podśpiewuje, jak ptaszek, karbuje włosy, łyka zimną herbatę, przypudrowuje nosek, chrupie wczorajszą bułkę — i uśmiechnięta, różowa, ubrana skromnie, lecz zawsze z gustem i szykiem, wyfruwa na ulicę.