Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

POSŁANIEC.

Czasem nosił z liścikiem — na wiosnę
Pierwsze lilje i pierwsze różyczki,
Do najdroższej — wyznania miłosne,
Do redakcji — żądanie zaliczki.

Znawca ludzi i serc badacz świetny,
Jak koń pędził na Warszawy kraniec,
Zawsze baczny i zawsze — dyskretny,
Spraw tysiąca powiernik — posłaniec.


Na rogach wszystkich ruchliwszych ulic stało ich po kilku, a niekiedy po kilkunastu, barwiąc się już zdaleka jaskrawemi czapkami, jak rozkwitłe maki, albo jak georginje.
Stali i chciwemi oczami patrzyli na przechodzących, obserwując ich uważnie.
Ledwo tylko który z panów sięgnął do kieszeni marynarki, surduta, palta — już miał obok siebie dwóch-trzech-czterech uniżenie kłaniających się i odpychających się wzajemnie „czerwonogłowych“.