nenberg, ale najbardziej znaną była dorożka ulubieńca Warszawy, wesołego „hrabiego Gucia“.
Jeśli dobrze pamiętam, był to wehikuł opatrzony numerem 1, z wybornemi rasowemi końmi i z niepomiernie grubym stangretem na koźle.
Alejami grzmią tętenty,
Z końskich boków piana świeci:
„Hrabia Gucio“ uśmiechnięty
Na wyścigi kłusem leci.
Błyszczy uprząż, rwą rumaki...
Ujazdowska, Belwederska...
I powiada siaki taki:
„To mi jazda kawalerska!“
Mniej zamożna ludność Warszawy dorożek używała głównie w święta. Wtedy jeździło się na „dalekie“ spacery, naprzykład: na Koszyki, na Powązki, na cmentarz ewangelicki, na Wolę do ogrodu Ohma, na folwark Świętokrzyski, lub odwiedzało się krewnych i znajomych, mieszkających przy odległych od śródmieścia ulicach: Hożej, Wspólnej, Pięknej, gdzie w owe czasy pomiędzy rzadkiemi jeszcze w tych dzielnicach domami zieleniały liczne ogrody i złociły się zasiane zbożem pola. Nieboszczyk doktór Dobrzycki, znany meloman, opowiadał mi, że na ulicy Nowogrodzkiej za swoich młodych lat... polował na skowronki.