kapocie ten i ów guzik połyska numerem pułku. A jakie miny zuchowate, a jakie wąsiska sumiaste, a jakie nosy czerwone lub fioletowe, bo — powiedzmy to odrazu — nie gardził wiarus blaszanką okowity, czy też — lepiej jeszcze — kielichem araczku.
Inni, inaczej ubrani, młodsi, byli „szatkownicy“. To pokolenie odmienne, późniejsze. Nie regularne już wojsko, lecz partyzantka. Zdarzali się między nimi niedobitki z legjonu polskiego na Węgrzech, z walk Garibaldiego, z oddziałów Maksymiljana w Meksyku, — ale przedewszystkiem powstańcy z 1863 roku.
Rzecz prosta, nie wszyscy tracze i nie wszyscy szatkownicy byli dawnymi żołnierzami, ale jednak w pewnej epoce stanowili oni większość a przynajmniej okrasę owych pracowników z „pod Kopernika“, czekających od świtu na robotę i zanoszących ciężko zdobyty grosz do domków i lepianek na Powiślu, gdzie gnieździli się tradycyjnie i gdzie czuli się w swoim właściwym świecie.
Wprost „Pod Karasiem“ szynk dorożkarski
Rozbrzmiewa gwarem,
Tracz marsowaty, szatkownik dziarski
Są jak pod czarem.
To deszczyk zatnie, to wicher smagnie:
Złe z tego skutki...
Młody a głupi dziewczyny pragnie,
Stary — chce wódki...