Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

Zamkiem, korzystali kundmani pomniejszej rangi społecznej, ale zato solidni i „gotówkowi“.
Lecz najciekawszy był pokój trzeci.
Najmniejszy, najzaciszniejszy, pomimo iż zawsze pełny gości, odznaczał się absolutnem milczeniem.
Przy licznych stolikach siedziały figury dziwaczne, staroświeckie, skupione w sobie, rzekłbyś, automaty z panopticum, gdyby nie leniwe, jakby paralityczne, ruchy rąk, stawiających pionki, konie i wieże lub krągłe warcabowe krążki.
Była to bowiem izba szachistów i warcabiarzy. Z pokojów pierwszego i drugiego zaglądali tu niekiedy zainteresowani grą kundmani. Patrzeć było wolno, ale, broń Boże, nie robić żadnych uwag; wtedy bowiem automaty ożywiały się raptownie i gniewliwemi mruknięciami dawały do zrozumienia, że galerja jest zgoła zbyteczna i niepożądana.
Bywali tam zapaleńcy, przesiadujący nad stolikiem od rana do wieczora, a raz zdarzyło się nawet, że dwaj gracze uprosili gospodarza, aby, zamykając zakład, zostawił ich w kawiarni na noc całą. O świcie zastano ich — grających!
Mistrzami w odtwarzaniu na płótnie takich zakątków byli: Pęczarski i Rapacki, w opisywaniu ich — Gomulicki i Wacław Szymanowski.

Znikłaś, kawiarnio „Pod dzwonnicą“
Twą młodzież los rozgonił;