Strona:PL Artur Oppman - Moja Warszawa.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czapelski — przedstawił mi się uprzejmie dżentelmen z hawelokiem.
— Panie Czesławie!
Z pierwszego pokoju wyszedł ów młody, piękny pan.
Istotnie był czarujący. Modre, rozmarzone oczy, bujna jedwabista czupryna, blada twarz, błękitny szalik na szyi. Prawdziwy poeta!
— Panie Czesławie! kolega.
Boże drogi! Sabowski — Wołody Skiba! Czesław — twórca „arabesek“! Czapelski, taki świetny dziennikarz! Kogoż to ja poznaję!
I zakręciło się znowu w mojej piętnastoletniej głowinie.
— Będzie chleb z tej mąki, kawalerze, — mówił Sabowski — będzie na pewno. Jesteś, kawalerze, poetą!

Otworzyły się podwoje raju...
Dźwięki, barwy, wiosny woń...
Chmurny lipcu!... o, nie! jasny maju!
Widzę wawrzyn na mą skroń...

Czy to jawa? Czy marzenie? gdzie to?
Ginie wszystko w srebrnej mgle...
Powiedzieli mi: „Jesteś poetą!...“
Jakże „ona“ zdziwi się...


A Sabowski począł mnie wypytywać: Jak się nazywam? Kto są moi rodzice? W której klasie