Strona:PL Artur Oppman - Pieśń o Rynku i Zaułkach.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Buchnęły wrząca czerwień, ognista purpura,
Palą się z karmazynem, z karminem, z szkarłatem,
Jakby nagle Żar-ptaka złotokrwawe pióra
Rozgorzały pożarem nad ockniętym światem.

Cud płynie z kuli ognia, jak z Graala misy,
Rozkwit ciska na truchło, jak malunek na tło,
Wypukleją na słońcu zatarte napisy,
Ścian rzeźby, jak w gorączce, wyskakują w światło.

Gdyby cię wzwyż uniosła ta kula daleka,
W światy, któremi kiedyś, jako duch zawładniem,
Widziałbyś: Stare Miasto — to płomienna rzeka,
Wieże: to słupy ognia gorejące nad niem.

Lecz ta kolorów orgja tak prędko przygasa,
Ledwoś je zdołał objąć zdumionem spojrzeniem, —
I zostaje codzienna starych murów krasa,
Co już nie jest królestwem, lecz królestwa cieniem.

W wilgotnych paszcze sieni, w mrocznych domów głębie,
Wpada ranek, rozdrgany sygnaturki dzwonem,
Srebrzyste z nad katedry wzlatują gołębie,
Maczając prężne skrzydła w złocie roztopionem.

W wykuszu na przyrożu, z za żelaznej kratki,
Gdzieś spodziewał się ujrzeć anioła tęsknoty,
Wywiesza stara babka uprane manatki,
I tylko dla nich pragnie słonecznej pieszczoty.