Strona:PL Artur Oppman - Pieśń o Rynku i Zaułkach.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Ze ściany się odrywa smok albo chimera,
Chytrego bazyliszka gore wzrok jaskrawy,
Furta mi się po furcie na ścieżaj otwiera, —
Lecz ja wolę wpaść dachem, jak djabeł kulawy.

Od zbudzonych kamienic idą ciche szepty:
Mogę je zmienić w pieśni purpury lub kiry, —
Tak niegdyś ekstatyczne czarodziejstw adepty
Warzyły w złotych tyglach życia eliksiry.

Bo życie jest w tych szeptach ukryte tajemnie,
Które właśnie w mych oczach z letargu się budzi,
Księżycowa potęga wprowadza je we mnie,
A skąpane w krwi mojej znów pójdzie do ludzi.

Rzeczywistość mnie często od siebie odpycha,
Przeto zbawiam się od niej mojem w górę wzbiciem,
Teraz mi Stare Miasto szeroko oddycha,
Ale innym oddechem, ale innem życiem.

Jarzy się możny szkarłat, lśni dziewiczy lazur,
Wieńczą złoto i srebro fantazji świątynię,
Lew dumnie wstrząsnął grzywą, ostrzy władny pazur,
Okręt żagle rozwinął i w poezję płynie.

Sztab księżycowy: gwiazdy błyszczą jak djamenty,
Chwyta je każde okno i każde okienko,
W opajęczonej niszy ożył dawny święty
I błogosławi Rynek nadłamaną ręką ...