Ta swój towar ma na wozie,
Ten się rozparł przy kramiku
(Wszyscy byli wprzód „na rożku,“
Łyknąć „blaszkę“ alembiku).
W starym rynku coraz ludniej,
Targ ożywia się pomału —
Kędy spojrzeć, pełno warzyw,
Mięsa, chleba i nabiału.
Woń surowizn, głosy kłótni
Na wietrzyka mkną podmuchu;
Słońce sypie blaski złote
Na ten obraz, pełen ruchu.
Tłusty majster do warsztatu
Niesie w flaszce przedni trunek;
Że chłopakom nie dowierza,
Sam załatwił ten sprawunek.
Rozczochrany terminator,
Dziecko bruku od kolebki,
Jedząc „zalcka,“ biegnie szybko
I podrzuca nogą trepki.
Pod szynkownią, cała w słońcu,
Hogartowska drzemie para —
Ona gruba i czerwona,
On wyżółkły, gdyby mara.
Wśród gawiedzi ożywionej
Dziwnie chmurne błysły lica:
Łzy wstrzymując, do roboty
Idzie głodna wyrobnica.