Człowiek zatęsknił za piękniejszym bytem.
I w serce jego padły bólów groty,
I niepojętej pełen był tęsknoty,
I z upragnieniem czekał jutrzni złotej.
I zaludniły się oliwne gaje
I zaludniły cyprysowe lasy,
Bóstw wymarzonych orszak dziwnej krasy
Opuścił niebios podbłękitne kraje.
Gdy na szafiry wyszedł księżyc blady,
Rozpustnych faunów wabiły monady
I w dal płynęła cudna pieśń dryady.
Tchnieniem fantazyi zbudzony do życia,
Piękny był świat ten, cały w blaskach, w kwiatach —
Bogi po greckich wędrowały chatach,
Swoim czcicielom jawiąc się z ukrycia.
Ze śmiertelnymi wchodziły w zażyłość
I nieraz, czując wrzącej krwi opiłość,
Pięknej dziewczynie bożek dał swą miłość.
Potem wróciły na Olympu szczyty
Starej Hellady bóstwa poetyczne,
W zamian postacie błysły tytaniczne
Z sercem jak dyament, z piersią jak granity.
Z fal Salaminy, z Maratonu pola
Wstała wieczystej sławy aureola,
Co marmurowe skronie ich okola.
A potem zwolna świat ten padał w gruzy,
Hołd rozpasanych orgii dając hydrze,
I stało nad nim z ręką na klepsydrze