Gdy ją ujrzał raz pierwszy w kwiatowym ogródku,
Miała lilie we włosach i sukienką białą,
Oczy jej tchnęły czarem anielskiego smutku,
Pod ich tęsknem wejrzeniem serce mu zadrżało.
Tak rozpoczęty romans snuł się dalej szparko
(On był wtedy studentem, ona pensyonarką).
Na darniowej ławeczce w księżycowe zmierzchy
Siadywali w powojem owitej altance —
Szumiały drzew marzących osrebrzone wierzchy,
Było cicho i wonno (jak zwykle w sielance).
On patrzył w jej oczęta z dziwnem piersi drżeniem
I długo, długo z sobą mówili... milczeniem...
A kiedy pożegnania chwila przyszła chmurna,
Gdy się skończył sen złoty, gdy prysł gmach zaklęty,
Kochanków krwawe serca biły w takt nokturna
I były dramatyczne zaklęcia, lamenty...
Ona mdlała z rozpaczy; on, łez lejąc zdroje,
Myślał, że skona z bólu... — Ot, dzieciaków dwoje...