Strona:PL Artur Oppman - Pieśni.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

Po długich pięciu latach dawne swoje bóstwo
Ujrzał nad brzegiem morza (było to w Ostendzie);
Dokoła niej się snuło wielbicieli mnóstwo,
Zaś ona miała wszystkich w jednakowym względzie —
Każdy dostał swój uśmiech, każdy uścisk rączki,
Z boku ziewał posiadacz jej ślubnej obrączki.

Był to zacny filister z nieco pustą głową,
W tuszę, w złoto, a także w podagrę zasobny;
Na świat, jak optymista, poglądał różowo
(Przyczyniał się do tego majątek nie drobny),
Dysputował z kucharzem i układał „menu,“
I powszechny obudzał podziw... przy jedzeniu.

Zbliżył się do swej donny adorator były,
Witając ją ukłonem oraz komplimentem;
Otrzymał, tak jak inni, w zamian uśmiech miły
(Czar ich wspólnych uniesień rozwiał się ze szczętem),
Flirtował, jak jej czułych satelitów roje,
A potem: „Pani!“ „Panie...“ — Ot, światowców dwoje...



III.

I spotkali się znowu po czterdziestu latach
W tym samym wonnym sadzie, w tej samej altance...
Był wieczór, w górze słońce konało w szkarłatach,
Gdy siadł dawny kochanek przy dawnej kochance,
I myśli do rozmowy szukając wciąż w głowie,
Spytał wreszcie z uśmiechem: „Jakże pani zdrowie?“