Lecz małe ustka, cudnie uśmiechnięte,
świadczą inaczej, niż te oczy święte:
Takie cię miodne wabią z nich słodycze,
Takie kochania pragnienie dziewicze,
Że miasto klęknąć i u stóp jej zostać,
Wolałbyś uścisk i całunek dostać!
Dostojny ociec mile córę witał,
Głasnął po główce i o sen zapytał,
Rzekł miłościwie, że jest jego chlubą,
Potem się zapiął, krzyknął: „Pietrze! Kubo!”
Dwa pacholiki wbiegły na te słowa —
I była w izbie jasność purpurowa.
Bo każdy z drabów na wysokiej tyce
Dzierżył kaganiec (warszawskie ulice
Ciemne są srodze, i głowa stolicy
Mogłaby grzmotnąć o mur kamienicy:
Tedy są słuszne i rozumne rzeczy,
Gdy się w ten sposób burmistrz ubezpieczy).
Noc była mroźna i od gwiazd srebrnawa,
W rynku się krzątać poczęła Warszawa:
Pan pisarz miejski obok swej małżonki
Szedł, odmawiając nabożnie koronki,
Zaś pięciu rajców wlokło się szeregiem,
A wszyscy razem brnęli kopnym śniegiem.
Burmistrz z Małgosią posuwistym krokiem
Szli z obróconem na świątynię okiem:
Nęci ich ona, ta Warszawy macierz!
Strona:PL Artur Oppman - Poezje tom I Stare Miasto.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.