Nigdy pan Maciej nie miał żony,
Rodzinne szczęście mu nie świeci,
Zato ojcowskiem sercem szczerem
Starego Miasta kocha dzieci.
W zimowe zmierzchy w okna stancji
Szturmuj śniegiem zawierucha,
A w wielkim piecu ogień płonie,
A gawęd starca dziatwa słucha...
Pan Maciej Flisak wąsem rusza,
Przygasłe oczy skrzą mu djablo,
Dźga długą wędką, niby dzidą,
Wywija garścią, niby szablą.
Z buziaków szewcząt zapał bije,
W ich sercach, w mózgach coś się budzi,
A Flisak szepce: „Ej, pędraki!
Wam nie zobaczyć takich ludzi!”
Prześnionych marzeń, sił straconych
Żadnym więcierzem nie ułowi!
Dziwy, jak prędko, jak wesoło
Przebiegła młodość Maciejowi!
Żywot nie krótki, z woli nieba,
Oraz w przygody miał bogaty:
Zjawił się Flisak na świat Boży
Coś przed niespełna stoma laty.