Cna fortuna, kapryśna niewiasta,
Gnała Wiechcia w różne świata strony,
Zewsząd tęsknił do Starego Miasta,
Bo je kocha tak, jak syn rodzony.
Każdy dom mu, każdy zakąt znany,
Cicha Wisła, zgiełkliwe ulice,
W Starem Mieście miał swój sen różany,
W Starem Mieście zamknąć chce źrenice.
Widział kapral, jak żołnierz umierał,
Godnie pójdzie w niebios jasność złotą,
Tam na niego czeka Bem jenerał,
Bem jenerał z węgierską piechotą!
Lecą z Fary, w rzewną zdobne wiarę,
Prośby z serca Marcina wytrysłe:
„Boże! W niebie daj mi Miasto Stare!
Boże! W niebie daj mi srebrną Wisłę!”
Przedwieczorna chwila złoto-blada
Pierś błogością napawa, jak rosą,
Kapral Wiecheć na zydelku siada
Z małą wnuczką, Baśką złotowłosą.
Skrawe słońce stacza się z wysoka,
Dachy płoną purpurą i złotem;
Mała Baśka coś paple, jak sroka,
I dziecięcym wybucha chichotem.