Dni błogie przemknęły, jak chwila,
Los słońce chmurami zasunął:
Gilówna szewczanka śpi w grobie,
Do grobu jedynak jej runął.
Przewalił się orkan płomienny,
Gruchnęło w Johana nieszczęście:
Syn Niemca mieszczanin był szczery:
Miał serce! — miał gardło! — miał pięście!
Pan Johan skład z domkiem „na Szulcu”
Odprzedał, syt targów codziennych,
I w Rynku trzy schludne ma izby
W domostwie przy „Schodkach Kamiennych”.
Dziś starość gnie plecy Johana,
Osrebrza mu głowę siwizna,
Dni starca rozjaśnia wnuk z wnuczką,
Po synu jedynym puścizna.
Choć lutra ma wnuka pan Johan,
Dla wnuczki on chadza do Fary, —
„Bóg jeden — powiada — jest w niebie,
Bóg ludzi z serc sądzi — nie z wiary!”
Co tydzień z wnukami na cmentarz
Wędruje w odzieży od święta:
W cylindrze, w nankinach i w fraku,
Co Księstwo Warszawskie pamięta!...