Pan Jacek mówi: „Krew, cośmy leli,
Nie jest straconą, ni zmarnowaną;
Z niej się narodzą pułki mścicieli
Na odkupienia jutrznię różaną!
My zmrok gasili swą krwią czerwoną,
Myśmy dla obcych budzili słońce —
Ockną się ludy i wstydem spłoną,
Że w więzach giną ich praw obrońce!
Ale, gdy z grobu ma powstać Ona,
Wprzód własne winy zmazać nam trzeba,
I zapomnianych objąć w ramiona
I dać im światła! i dać im chleba!
Wyszlachetnieni w latach ofiary
My się nad życia wznieśmy zawiłość —
I niech się złocą polskie sztandary
Godłem Chrystusa: Równość i Miłość!
Na Starem Mieście, koło Pijarów,
Gdzie hymny Bogu lud wierny śpiewa,
Siedzi inwalid z pod trzech sztandarów,
Ułański rotmistrz, Jacek Cholewa.
Gaśnie krąg słońca bladszy a bladszy,
(A kiedyż własny świt nasz obaczym?)
Na Stare Miasto Bóg z nieba patrzy
I błogosławi sercom prostaczym.