Aktor z Onufrem, szewcem z prapradziada,
Przy jednym stole gwarzą uroczyście;
Nad kominami stoi pełnia blada
I stroi dachy w srebrnych blasków kiście.
Stara piosenka, jakby macierz gada,
Lecą marzenia, jak złociste liście,
A z kąta zerka stary żyd rozszlochan:
To Berek Jawor, z nim płacze pan Johan.
Tak mi się wszyscy zjawiliście, oku
I sercu memu najmilsi i bliscy,
W melancholijnym przypomnień potoku,
Uczuciem wielcy, pychą życia niscy,
Jak gwiazdy w smutnym dni męczących mroku
Świecicie... Pójdźcie! pójdźcie wszyscy, wszyscy!
A ty najpierwszy z pamiątek kolorem,
Grajku przedziwny, co mi byłeś wzorem.
O, Stare Miasto! choć po twych ulicach
Znów będę błądził smętnie zadumany,
Już się nie rozlśni oko w błyskawicach,
Ni serce moje zagra, jak organy;
W starej katedrze, w srebrzystych mgławicach,
Żaden mi anioł nie wstanie świetlany,
Jak wówczas, kiedym w moich dni rozkwicie
Szedł, niosąc pieśń swą — i serce — i życie!
Jak mi pamiętne wszystkie chwile owe,
Górne zapałem, co rozsadzał łono!
Jak mi pamiętne lata porankowe,
Które do dzisiaj złotem światłem płoną
Strona:PL Artur Oppman - Poezje tom I Stare Miasto.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.