Strona:PL Artur Oppman - Polski zaklęty świat.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo trzeba mieć wiadomość: cześnikiem był jegomość, a zwał się pan Twardowski, posesjonat z cnej wioski: z Twardowa z pod Krakowa, gdzie substancja gotowa: ryby, grzyby, pszenica: istny raj dla szlachcica. Jedzie pan cześnik lasem i podśpiewuje czasem. Na duszy mu wesoło, choć głucha noc wokoło. Puszcza w strasznej omroczy, jak mówią: wykol oczy; nic nie słychać, nie widać — i niema się co wstydać! — każdyby stchórzył w drodze w boru tak ciemnym srodze, lecz cześnik, wojak stary, choć w kiesie ma talary, nie lęka się nikogo, śmiało kłusuje drogą. Nagle: wrzask, błysk wystrzału z tęgiego samopału! uderzenie maczugi — i cześnik legł, jak długi! Na łeb zleciał z mierzyna, — aż tu mu trzos odpina zbój srogi, Madej niczem, z okudlonem obliczem; a drugi, ani pyta, kord i konia mu chwyta, a trzeci kontusz zdziera i sam się weń ubiera. W opresji tak straszliwej struchlał cześnik poczciwy: Za szablę! — Niema szabli! — „Ratujcież, choćby diabli!“

Ledwo pomyślał, — ażci,
Cóż z tej całej napaści?
Zbóje znikli, jak cienie.
Obok jego odzienie.
Koń łbem go trąca w ucho.
A trzos — znów za pazuchą!


Zdumiał szlachcic niemało: co się takiego stało? A wtem ktoś basem rzeknie: „Kłaniam się waści pięknie!“ Szurgnie nogą z szelestem: „Wzywałeś mnie, więc jestem!“ Spojrzy cześnik na stronę: jakieś monstrum skurczone; księżyc z chmur się wykradnie, więc je widzi dokładnie: fraczek kusy, opięty, ogonek bije w pięty, a z pod kapelusika róg się chyłkiem wymyka.
Drgął cześnik pod tym głosem i zwąchał pismo nosem: bies we własnej osobie! Tom piwa zwarzył sobie! Co tu robić w tej biedzie? Nic nie odrzec? Nie idzie! Niegrzeczność licha warta!
Więc tak powie do czarta: za pomoc składam dzięki, żeś mnie z zbójów paszczęki wydobył, ale przecie nic darmo na tym świecie! więc proszę uniżenie: pogadajmy o cenie za czarcie wspomożenie.

Djabeł podwinął chwosta
I rąbnie prosto z mosta: