Strona:PL Artur Oppman - Polski zaklęty świat.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

W białym dworze śmiech i gwar, wali mazur w dziesięć par. Co ja mówię? gdzież mam oczy? Ze dwadzieścia par wyskoczy! Każda para — dziw nad dziwy! Wicher w polu, ogień żywy! Co panienka — istny kwiat! Co chłopaczek — szczery chwat! do szabelki, do rumaka, do oberka, krakowiaka! Takich dzisiaj nie zna świat!
Wtem zawyły dworskie psy, zaświeciły krwawe skry, koń zatętniał kopytami — i ktoś stanął przed wrotami. Chwała Bogu! nowy gość! u mnie gości nigdy dość! Wchodzi szlachcic: ręka w bok, pańska mina, dumny krok. „Proszę waści!“ „Czołem!“ „Czołem!“ „Starczy miejsca poza stołem; oto kielich!“
Gość do rąk puhar wziął od gospodarza, do szkła przypiął się, jak bąk, wypił, drugi raz powtarza, potem trzeci, czwarty w mig, aż tu cała szlachta w krzyk:

„Ot, to majster! Jak on pije!
Niech nam żyje! niech nam żyje!“


I objęli gościa wpół i sadzają go za stół, i traktują z szczerą wolą jak to mówią: chlebem, solą; pieczeń z łosia, pieczeń z dzika w przepaścistej gębie znika, barszczu z rurą pełna micha w lot przez gardziel się przepycha, potem jeszcze bakalije, potem jeszcze winko pije, aż kompania — miły Boże! — nadziwować się nie może; „A to sobie tęgo pojadł, olbrzym jakiś czy ludojad, co podadzą — jeden łyk! — i półmisek cały znikł.“ „A niech szlachcic je na zdrowie! nie żałujcie waszmościowie! Lubo patrzeć na kamrata, gdy tak smacznie wszystko zmiata. Może jeszcze raczy gość coś przekąsić?“

Mruknął: „Dość!“
I na ławie się rozwalił
I ślepiami szlachtę palił.


Aż spocząwszy mało wiele, wrzaśnie ów ten na kapelę: „Poloneza grajki grać! kto chce spać — niech idzie spać! A kto tańczyć — w taniec dalej! Postaremu ja powiodę w pierwszą parę pannę młodę.“ I na środek skoczył sali — i niewiastkę cap! za rączkę! a ta jak się rzuci w trwodze: „Ja się