Strona:PL Artur Oppman - Polski zaklęty świat.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzy kleryk na łoże,
Litością pierś mu wzbiera:
„Toć on tu, miły Boże,
Co sekunda umiera!
Choć wylana krwi rzeka,
Straszna męka człowieka.“
Wyszedł. W borze gdzieś znika,
Powraca do swej ziemi...

I nad dolą zbójnika
Płacze łzami rzewnemi.




JAK KLERYK BISKUPEM ZOSTAŁ I JAK MADEJA
SPOWIADAŁ.


Na zeschłych liści kupie siedzi Madej w chałupie; nie wychodzi do lasa, po zbójecku nie hasa, na ludzi nie napada, jeno nad sobą biada. Codzień to cierpi srożej, lęka się kary Bożej, na nic nie ma ochoty; mierzi go skarbiec złoty, co zamknął w ciemnym lochu, gdzie dukatów, jak grochu; nie tknie napoju, jadła: troska na niego spadła, szarpie mu srogie serce i w proch ciska mordercę. Widzi zabitych lica, aż w słup staje źrenica, płacze, narzeka, jęczy, wspomnieniami się dręczy, własnem się życiem truje i coraz bladszy, bladszy, we drzwi i okna patrzy: kleryka oczekuje.
Aż kiedyś w cichy ranek zbój się porwie na nogi, drzwi skrzypią: w izby progi wszedł czekany młodzianek.
„Mów, księżyku! mów! proszę! Patrz! słabym jak w chorobie!“
„Straszne wieści przynoszę! Biada, Madeju, tobie!“
I dopieroż zaczyna prawić o łożu onem, jak się w piekle rozpina, nad ogniskiem czerwonem; mówi wszystko w porządku, od samego początku, o tym tysiącu mieczy, co jak brzytwa kaleczy, o tej siarce, co kapie z sagana na pułapie i o tem, jak się djabli boją tych ostrych szabli, bo nad Madeja łoże większych mąk być nie może!
Padł Madej na kolana, a twarz łzami zalana wznosi do nieba dłonie: „Boże! miej mnie w obronie! Od dzisiejszej godziny odpokutuję winy! A ty wskaż mi, kleryku, jak mam odpokutować?“