i czeka rozkazania. A ona szeptem rzecze: „Królewnę weź, człowiecze, nie próbuj ze mną sporu, lecz zaraz idź do boru; tam zastrzel tę dziewczynę, a ciało rzuć w gęstwinę. Nie lękaj się niczego: z nakazu czynisz mego! będziesz mógł spać spokojnie, a ja zapłacę hojnie.“ Strzelec w niemałym wstydzie, bo niezłe był człeczysko, po śliczną Śnieżkę idzie i mówi: „W lesie blisko widziałem dwie sarenki, łaskawe, jedzą z ręki; prędziutko chodź, królewno, to ujrzysz je na pewno.“
Królewna nasza miła strzelcowi uwierzyła, o kłamcach nie słyszała, bo sama nie kłamała. Idą, aż w boru głębi nagły ją strach oziębi, bo strzelec mierzy do niej i chce wystrzelić z broni. Śnieżka struchlała, blada, na klęczki przed nim pada: „Ach, strzelcze, pomyśl sobie! Cóżem ja winna tobie? Ulituj się nade mną w tę straszną dla mnie chwilę! Pozwól mi żyć! W mogile tak zimno i tak ciemno!“
Tak rzewnie go błagała, tak łzami się zalała, że strzelec się rozczulił, przeprosił ją, utulił i rzekł: „Więc dobrze, Śnieżko, ja krzywdy ci nie zrobię, lecz zaraz ruszaj sobie w gęstwiny głąb tą ścieżką. I musisz dać mi słowo, że nigdy się z królową już nie zobaczysz więcej.“
Przyrzekła najgoręcej, podziękowała grzecznie i choć to niebezpiecznie chodzić po lesie samej, poszła. W zamkowe bramy powraca strzelec nocą, a pani pyta: „No, co? Zabiłeś? Tak! zabiłem i w lesie ją ukryłem!“
A Śnieżka tymczasem
Błądzi gęstym lasem,
Męczy się nieboga,
Bo nie wie gdzie droga.
Już wysoko słońce
Złote i gorące,
Pewno już południe,
A tu wciąż odludnie.