wielkie ze względu na rozległość planety, musiały być jednak niezbyt głębokie. Nie dojrzeli nigdzie wody, a sądząc po bardzo czarnych cieniach, byli pewni, że też i powietrza niema; z pośpiechem zdjęli dwie fotografie księżyca, gdy Kalisto przepływał koło niego, poczem znów zajęli się badaniem Marsa. Spostrzegli na wierzchołkach gór, które zrana wydały im się pokryte śniegiem, plamy czerwone i czarne, było to dowodem, że pod działaniem ciepłych, wiosennych promieni słońca, śniegi zaczynały topnieć. To potwierdziło ich domniemania, że zmiany temperatury na Marsie z powodu silnego pochylenia jego osi musiały być wielkie i raptowne. Zagłębiając się w tych ciekawych badaniach, nie dostrzegli przez czas jakiś dużego, jasnego ciała przebywającego tę samą, co i Kalisto, linię.
— Przygotujmy się na odparcie nieprzyjaciela! Febos dąży wprost na nas, — zawołał Bearwarden.
Najwyżej o dziesięć mil odległości, zobaczyli teraz satelitę Marsa, a chociaż rozminęli się z nim z szybkością błyskawicy, wystarczyło to jednak, aby mu się dokładniej przypatrzyć. Tu łańcuchy gór wysokich ukazywały ostre grzbiety, na których rozrzucone kamienie świadczyły, że kiedyś, w jakiejś odległej epoce mogła się tam znajdować woda, powietrza nigdzie ani śladu, ale za to wybuchy wulkaniczne nie ulegały wątpliwości. Spłaszczenie, znajdujące się w stronie biegunów, dowodziło, że kiedyś to ciało musiało obracać się wokoło własnej osi, ale zabrakło już czasu na zbadanie, czy to ma jeszcze miejsce w obecnej chwili. Gdy stanęli naprzeciwko niego, znajdowali się już tylko o dwie mile, wtedy z pośpiechem zdjęli dwie fotografie.
Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/102
Ta strona została skorygowana.